Gruzja - Tbilisi

05:03 0 Comments A+ a-

Tbilisi - stolica Gruzji liczy 1,3 mln mieszkańców czyli 6 razy tyle, co drugie w kolejności Kutaisi. Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się po nim cudów - raczej nie przepadam za dużymi miastami, a samo Tbilisi na zdjęciach wydawało mi się wyjątkowo brzydkie. Zdecydowaliśmy się na nie na jako swojego rodzaju "must see" i jako punkt wypadowy do innych miejsc. A jednak, nawet ono mnie urzekło swoją dziwacznością, indywidualnością i panującym wszędzie kontrastem.



Choć osada w tym miejscu istniała już w V wieku p.n.e., nie była od początku stolicą Gruzji.Według legend, pewnego dnia król Wachtang Gorgasali wybrał się ze stołecznej Mcchety na polowanie i ustrzelił z łuku bażanta. Ptak wpadł do pobliskiego goracego źródła i natychmiat się ugotował, co zachwyciło władcę do tego stopnia, że postanowił przenieść stolicę. Zresztą samo Tbili w języku gruzińskim oznacza ciepły. W dzielnicy Avlabari obok cerkwi Metechi (wybudowanej w XIII wieku) możemy zobaczyć pomnik króla Gorgasalego. Grzechem jest też nie wstąpić do którejś z dostępnych łaźni, choć przyznam że nam zabrakło na to czasu.

Z Mestii do Tbilisi można dolecieć samolotem (tak! niewielka Mestia ma lotnisko! :) ) i taki mieliśmy plan. Niestety za późno się zdecydowaliśmy i nie było już wolnych miejsc w dniu, który nas interesował. Wyruszyliśmy więc w naszą 8 godzinną, emocjonującą podróż marszrutką. Przez cały ten czas towarzyszyła nam wpadająca w ucho gruzińska muzyka.



Tak jak poprzednio, kierowca niewiele robił sobie z jakichkolwiek przepisów drogowych, w samochodzie jechało więcej osób niż powinno, co chwilę na ulicę wpadały krowy i wcale nie rzadko moje serce zamierało, kiedy widziałam niczym nie zabezpieczoną przepaść obok nas. Mały chłopiec siedział sobie na skrzyni biegów i nikt nie zdawał się martwić o jego bezpieczeństwo.

Kiedy dojechaliśmy, kierowca wysadził nas w okolicy zoo, które zostało dotknięte przez powódź miesiąc wcześniej. Na ulicach nikt do tej pory porządku nie zrobił, wszędzie leżały pourywane barierki, taśmy, w jednym miejscu nawet suszyły się komputery. Ale nic, najważniejsze, że tygrysy, lwy i krokodyle już po ulicach nie biegają.

Poruszanie się po Tbilisi jest nie lada wyczynem. Na początku szukaliśmy przejść dla pieszych, próbowaliśmy chodzić po chodnikach i zachowywać się, jak w naszym mniemaniu, kulturalni ludzie. Jednak szybko  zauważyliśmy, że to nie ma sensu, bo chodniki kończą się w najmniej oczekiwanych momentach a przejść dla pieszych często po prostu nie ma. A nawet jeśli są, to i tak kierowcy nie zwracają na nie większej uwagi.

Zatrzymaliśmy się w Hostel Orbeliani, który z całego serca mogę polecić. Dobre warunki za rozsądną cenę, a pani Irina niesamowita! Pół roku po wizycie w Hostelu dostaliśmy od niej życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia. To dopiero było zaskoczenie!

Jednym z pierwszych miejsc, jakie zobaczyliśmy w Tbilisi, był Plac Wolności z rzeźbą świętego Jerzego. Można tu dojechać metrem i wysiąść na przystanku Tawisuplebis Moedani. Swoją drogą, samo metro zrobiło na mnie dość duże wrażenie. Na początku nie wiedziałam, dlaczego schody ruszają się tak szybko. Kiedy czas zaczął płynąć, a w powietrzu unosił się zapach siarki - zrozumiałam. Zjazd zajął 5 razy więcej czasu, niż w warszawskim metrze, więc gdyby ruszały się one wolniej to... ;) Obok Placu Wolności polecam odnaleźć polską lodziarnię. Miła pani i pyyszne lody! Po ich zjedzeniu, zapuściliśmy się w mniejsze uliczki i obserwowaliśmy na zmianę wystawne kamienice i zapuszczone podwórka. 




Okazało się, że w Tbilisi jest naprawdę dużo ciekawych miejsc do zobaczenia - Katedra Sioni, Plac Wachtanga Gorgasalego, Cerkiew Metechi czy Aleja Rustawelego.

Napewno polecam Twierdzę Narikala, z której widać piękną panoramę całego miasta. Z Gorgasalis Moedani można do niej dojść idąc w górę przez kilka minut. Została założona przez Persów w IV w. a następnie nieustannie przebudowywana - dlatego jej obecne mury pochodzą z czasów emiratu arabskiego w VIII w. Idąc dalej alejką na zachód wzdłuż murów można dojść do symbolu Tbilisi - Kartlis Deda, czyli 20-metrowego posągu Matki Gruzji. 
Niewątpliwie warta uwagi jest też bogata Cerkiew Cminda Sameba, symbol religijnej odnowy Gruzji po upadku komunizmu. Jej wyniosłość zrobiła na nas ogromne wrażenie zwłaszcza, że weszliśmy do niej z brudnego, zaniedbanego straganu. 



Przed wylotem z Polski przeczytałam, że Gruzini uważają człowieka jako jednostkę mającą niewielki wpływ na swoje życie, a ich głównym celem jest po prostu się dobrze bawić. Słuchając o ich historii - przestałam się dziwić. A wędrując ulicami Tbilisi - zaczęłam to czuć...